Śmiertelny striptiz w Auschwitz

Legenda tej żydowskiej baleriny nie tańczyła i nie mordowała. Kiedy kazano jej rozebrać się w Auschwitz, nagle zorganizowała striptiz dla nazistów. Zafascynowany, złapał broń od jednego strażnika i strzelił w miejsce puste. Palboy Francis Mann wychował wszystkie kobiety w owej przebieralni do walki na śmierć: ktoś z Niemiec odgryzł jej nos, oskrobał kogoś.


Źródło: WJ / grimnir74

Tancerka baletowa Franziska Rosenberg wyraziła wielkie nadzieje. Talent chwalebnej żydowskiej dziewczyny został udoskonalony przez nauczycieli szkoły Ireny Prusiki, jednej z trzech największych prywatnych instytucji tańca w Warszawie. Oparli się na tym - oto jest, przyszłość polskiego tańca. Francisowi udało się wszystko - zarówno nowoczesne, jak i klasyczne. W 1939 roku lekka i plastyczna baletnica zajęła czwarte miejsce w międzynarodowym konkursie tańca w Brukseli, pokonując setkę uczestników. Duże i małe sceny, oklaski, kontrakty, potężni fani, a nawet ich własna szkoła - wszystko to było na wyciągnięcie ręki. Ale przybycie nazistów przekroczyło wszystko.

Gdy Niemcy Hitlera zaatakowały Polskę, dla Żydów myśli o przeżyciu ostro wyparły wszystko inne. Podobnie jak setki tysięcy innych przedstawicieli jej ludu, 23-letnia baletnica Franciszek, która już się ożenił i przyjęła nazwisko Mann, dostała się do warszawskiego getta. Nie miała wyboru, musiała wystąpić w miejscowym kabarecie - teatrze Melody Palace w getcie - w jakiś sposób łączyła ją z jasną przeszłością. Ale nie była przyzwyczajona do zadowolenia się drobiazgami, a perspektywa pozostania więźniem nie inspirowała.

W 1942 r. Hitlerowcy dali warszawskim Żydom szansę na zbawienie. Ci, którzy wykażą paszport neutralnego kraju, otrzymali od Niemiec możliwość bezpłatnego wyjazdu za niemieckich jeńców wojennych. Oczywiście nie było takich dokumentów ani wśród mieszkańców getta, ani tych, którym udało się ukryć przed Niemcami po "aryjskiej" stronie Warszawy. Jednak wiadomości szybko się rozeszły - przede wszystkim dzięki współpracy z nazistowskimi żydowskimi kolaborantami z organizacji "Zagev". "Potajemnie" rozpowszechniali "oszczędzające" informacje na temat warszawskiego getta. Mieszkańcy getta, niczego nie podejrzewając brudnej sztuczki, przekazywali informacje członkom żydowskiego podziemia. Osoby zaangażowane we wszystkie kontakty, a wkrótce żydowskie fundusze ze Szwajcarii zaczęły wysyłać paszporty do Warszawy - głównie z obywatelstwem krajów Ameryki Południowej..

W maju 1943 r. Wydano te paszporty - to tylko z jakiegoś powodu, ale za wspaniałe pieniądze. Paszport kosztuje około 20 tysięcy dolarów w nowoczesnych terminach, a to znowu odcięło drogę do "zbawienia" dla prawie wszystkich mieszkańców getta. Możliwość zapłaty takiej kwoty była w zasadzie tylko wśród tych, którzy wciąż byli na wolności. Ogólnie rzecz biorąc, pozornie niezawodny system okazał się cynicznym oszustwem. Niemcy nie zgodzili się na żadną wymianę. W przyszłości, zgodnie z tymi dokumentami, ocalonych zostanie tylko kilkuset Żydów, którzy zostaną wymienieni na niemieckich więźniów w Palestynie. Pozostałe trzy tysiące osób, które kupiły paszporty, spotka się ze śmiercią w hitlerowskich więzieniach i obozach koncentracyjnych. Gestapo po prostu zwabił tych, których udało się ukryć poza gettem. W nadziei na zbawienie Żydzi dobrowolnie i ze wszystkimi swoimi klejnotami przeszli prosto w ręce nazistów. I nie ma kłopotów, a pieniądze Führerowi.

Ci, którzy kupili "pass-life" osiedlili się w hotelu "Polska" w "aryjskiej" części Warszawy, mieściła się tutaj siedziba fikcyjnej organizacji, która rzekomo miała zaaranżować przeniesienie Żydów do Afryki Południowej. Wkrótce Franziska Mann przeprowadziła się do jednego z pokoi hotelowych z getta. Mówiono, że balerina z mocą i siłą współpracowała z Niemcami, podobnie jak jej stara dziewczyna, aktorka, która była także więźniem w getcie, Vera Gran. Franziska opowiedziała swoim przyjaciołom w getcie głośnym szeptem o doskonałej sposobności ucieczki, a ci, którzy nie byli świadomi brudnej sztuczki, przekazywali wiadomości dalej, po stronie "aryjskiej" - byli tacy, którzy chcieli. Nie ma jednak dowodów na to, że balerina pomogła nazistom, zdając sobie sprawę z prawdziwego celu i skali operacji. Być może ona sama była w złudzeniu, że uratowane zostaną bogate ofiary - najprawdopodobniej przekazany jej paszport był dla Niemców "wdzięcznością" za ich współpracę. A może Mann był przypadkową ofiarą operacji, kupując dokument dla ostatnich ukrytych wartości lub otrzymując go od jakiegoś wpływowego fana..

W lipcu 1943 r. Policja przybyła do hotelu. Tylko 300 "gości" zostało deportowanych do obozu internowania w Vittel we Francji - za ewentualną wymianę. Reszta, według różnych szacunków, wynosiła od 2,5 do 3 tysięcy osób, rzekomo wysłana do niemieckiego obozu w Burgau w południowych Niemczech, aby przetransportować stamtąd do Szwajcarii. Wśród tej większej grupy był Francis Mann. Podróżowaliśmy przez długi czas, a kiedy samochody zatrzymały się nie na południu Niemiec, ale w obozie koncentracyjnym Auschwitz, entuzjastyczni pasażerowie niczego nie podejrzewali. Z ciepłym uśmiechem przywitał ich "minister spraw zagranicznych III Rzeszy" Franz Hessler, który był w rzeczywistości szefem straży obozowej w systemie oświęcimskim. Przed przekroczeniem granicy nowo przybyły musiał zrobić trochę formalności - wziąć prysznic w celu obowiązkowej dezynfekcji..

Franciszek wraz z innymi kobietami został wysłany do koszar, który w rzeczywistości był garderobą przed komorami gazowymi. W powietrzu unosił się dziwny zapach, a dzikie łzawe plotki, że naziści rzeczywiście zabijają i palą Żydów, są nałożone na rzeczywistość. Wszystko stało się dla niej jasne. Towarzyszący ludziom nagle stali się nie tak słodcy jak Hessler, ci, którzy odmówili zdejmowania ubrania z ukrytymi cennymi tranzytowymi dokumentami, zaczęli pędzić kolbami karabinów maszynowych. Iluzje w lewo. Nie było gdzie uciec, ale nie mogła pozwolić sobie na śmierć.

W pośpiechu wszyscy spieszyli się, by założyć sukienki, swetry i pończochy, balerina w zamyśleniu przeniosła się z jednej rzeczy do drugiej. Strażnicy zaczęli gapić się na nią otwarcie. Decydując, że nie ma nic do stracenia, Franciszek zaczął tańczyć w powolnym striptizie, wysyłając ubrania na podłogę. Jej ruchy dosłownie zahipnotyzowały strażników, którzy nie widzieli nic poza jej nagimi postaciami. Kiedy Mann prawie się rozebrał, a napięcie osiągnęło granicę, rzuciła piętę na sierżanta Emmericha. Wytarł krew z twarzy, odsłonił kaburę, ale Francis wyrwał mu pistolet. Dwie kule z rzędu, które były przeznaczone dla niego, zostały trafione w żołądek przez oficera SS Josefa Schillingera stojącego obok niego, jednego z najbardziej krwawych sadystów z Auschwitz. Potem nastąpił nowy strzał - w nogę Emmericha. To ostrzał stał się dla kobiet w szatni sygnałem do działania. Rozpoczęła desperacką walkę o życie. Inny esesman ugryzł go w nos, a drugi częściowo oskrobał mu głowę. Kiedy ranni strażnicy zostali wyciągnięci na ulicę, głowa Sonderkommando kazała natychmiast zamknąć szatnię i wystrzelić spontaniczne powstanie przez ściany. Tak też było.

Rudolf Hess, komendant obozu Auschwitz, chłodno poinformował o takim rozwiązaniu problemu. Później w sądzie Adolf Eichmann potwierdził, że Schillinger, który słynął ze swojego sadyzmu, rzeczywiście został zabity przez żydowską kobietę. Emmerich przeżył, ale pocisk poważnie zranił jego kolano i nigdy nie mógł normalnie chodzić.

Powojenni świadkowie tych krwawych wydarzeń są nieliczni. Jedynym żywym świadkiem ostrych, przypominających proszek błysków kobiecych zamieszek był członek Sondercomand, słowacki Żyd Philip Muller. Wspomniał o wydarzeniach w swoich wspomnieniach, które ukazały się w 1979 roku. W 2015 r. David Vishnau, który był odpowiedzialny za sortowanie rzeczy dla nowo przybyłych w Auschwitz, również powiedział, że był świadkiem strzelaniny - baraki zostały zastrzelone na jego oczach, ale nie widział, co jest w środku. Istnieje kilka mniej realistycznych wersji tego, co wydarzyło się później. Według niektórych źródeł, Francis Mann wciąż był wepchnięty do komory gazowej, duszony wraz z dziesiątkami innych zbuntowanych kobiet i wysłany do krematorium numer cztery. Według innych kobiety były zabierane jeden po drugim na podwórze i strzelano, a dopiero potem palono.

Te smutne szczegóły nie są szczególnie ważne. Ważne jest, że baletnica powietrzna z Bożej Warszawy, nawet jej nie planując, dała każdemu cenną lekcję - walczyć o siebie do ostatniej kropli krwi i nie bać się strzelać w brzuch absolutnego zła. I nawet jeśli wojna o życie oczywiście kończy się na twojej łasce, zawsze jest jeszcze jedna walka - o godną śmierć. Francis Mann wygrał tę walkę na pewno..